A na miejscu; jedzenie meksykańskiego żarcia pierwszy raz w życiu! Później wybycie na rynek, a pierwszej nocy piwo i filmy, mmm. Oczywiście następnego dnia nie ma czasu na obijanie się. O 11 wymarsz z mieszkania. Pogoda bezchmurna, słoneczna i ciepła. Idealna! : ) Mrożona kawusia, spacer po Plantach, fajeczka w parku. Dalej nogi przemaszerowały jeszcze raz po Sukiennicach i innych sztandarowych cudach Krakowa, aby nie zapomnieć o detalach tychże miejsc. Udało mi się zaciągnąć Alę do Muzeum Narodowego i obaczyć wystawy sztuki - juupi. Wspólna interpretacja dzieł była mistrzowska. ;D Później azjatyckie żarcie; makarony z tradycyjnym sosem, cebulką i krewetkami. Mmmmmm. Muzeum podziemne i fajny pan Nerd. Był tak słodziacki! Taki zawstydzony (albo z moją twarzą jest coś nie tak), że nie był w stanie odpowiadać mi na pytania i patrzeć jednocześnie na twarz. ;p Piepiórka, wino, Kazimierz! Desperadosy i rynek główny. Kościół Bożego Ciała i przygody tramwajowe. Uliczki i oglądanie Sztuki Naiwnej. Jedyne czego jestem pewna to to, że Krakowiaki nie lubią palaczy. Patrzą się na nich spode łba. Jak wtedy na mnie. ;< Nie rozpisując się zanadto, ani nie streszczając całych dni, zakończę wywód 9 godzinnym powrotem pociągowym do domu. Przedział z ciekawymi ludźmi i dobrym, prezentowym cappuccino... : )
Wrzesień się kończy, czyli teraz nie pozostaje mi nic innego, jak rozpocząć studia. Pierwszy dzień nie był zły, nawet rzeknę, że był całkiem całkiem ! oby było tak dobrze, jak się zapowiada: )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz